Joanne "Joe" Ross
Zendaya
- podstawy
- szczegóły
- ekwipunek
imię i nazwisko
Joanne "Joe" Ross
data urodzenia
17 marca 2007
miejsce urodzenia
Kansas
zawód
była uczennica / kadet agrokultury
słabe strony
★ astma - dziewczyna nie rozstaje się z lekami, a choroba przerzuca się na jej kondycję fizyczną
★ kiepsko ukształtowana moralność - łatwo jej się zgubić w tym co jest dobre, a co złe
★ naiwność - łatwo jej zaimponować i zdobyć jej zaufanie
★ podatna na używki
★ kiepsko ukształtowana moralność - łatwo jej się zgubić w tym co jest dobre, a co złe
★ naiwność - łatwo jej zaimponować i zdobyć jej zaufanie
★ podatna na używki
mocne strony
★ aktorstwo - lata doświadczeń nauczyły ją zgrabnego ukrywania własnych emocji, jak i ekspresji tych, których w rzeczywistości nie czuje
★ ciche poruszanie - potrafi się przekradać nawet w nieprzychylnych warunkach i bezbłędnie potrafi się ukryć
★ silna wola - niewiele robi na niej wrażenie. Była świadkiem tak wielu traum i tragicznych wydarzeń, że niewiele jest w stanie wyprowadzić ją z równowagi
★ ciche poruszanie - potrafi się przekradać nawet w nieprzychylnych warunkach i bezbłędnie potrafi się ukryć
★ silna wola - niewiele robi na niej wrażenie. Była świadkiem tak wielu traum i tragicznych wydarzeń, że niewiele jest w stanie wyprowadzić ją z równowagi
ekwipunek
★ mała wojskowa torba
★ butelka 0.5l z wodą
★ mały składany nóż
★ mała, nieco wybrakowana apteczka pierwszej pomocy (resztki bandaży, plastrów, małe nożyczki i resztka wody utlenionej)
★ grube rękawiczki robocze, nieco za duże
★ butelka 0.5l z wodą
★ mały składany nóż
★ mała, nieco wybrakowana apteczka pierwszej pomocy (resztki bandaży, plastrów, małe nożyczki i resztka wody utlenionej)
★ grube rękawiczki robocze, nieco za duże
Wygląd
Wysoka i chuda dziewczyna (178/55) o śniadej karnacji, ciemnych oczach i długich, kręconych, często nieułożonych włosach. Nie przywiązuje wielkiej wagi do swojego wyglądu - unika makijażu i z reguły chodzi w wygodnych, sportowych ubraniach, choć przy samych aktywnościach fizycznych raczej nie powinno się jej szukać.
Historia
Urodziłam się w domu, w którym brakowało miłości.
Rodzice nie mieli wiele pieniędzy, wykazywali się wobec siebie przemocą, aż w końcu, gdy miałam 5 lat - zdecydowali się na rozwód.
W domu zostałam z ojcem, który wciąż nadużywał alkoholu, gdy matka - po prostu zniknęła z mojego życia. Czy odbiło to piętno na moim młodym umyśle? Nie mnie to oceniać.
Fakt był jednak taki, że... Już jako dziecko byłam pozostawiona sama sobie. Często wieczory spędzałam sama, próbując się wyżywić z resztek w lodówce, co uczyło mnie poniekąd dbania o siebie - choć działo się to w tak nieudolny sposób.
Szybko też zaczęłam wchodzić w pewnie nie najlepsze dla mnie środowiska. Odbijało się to na ocenach, frekwencji w szkole i atmosferze w domu, która coraz bardziej się napinała.
Brakowało mi pozytywnych wzorców w domu, więc popełniałam wiele błędów. Wcześnie zaczęłam wchodzić w różne używki - ale jednak z umiarem. Wolałam zostać z przemocowym ojcem, byle nie odrywać się od swoich znajomych. Nie ryzykowałam więc z sytuacją, w której ktoś miałby zainterweniować i przekazać mnie w pieczę rodzin zastępczych z dala od mojego środowiska.
A że to środowisko nie należało do najlepszych... Często kończyłam z kolejnymi godzinami spędzanymi w szkole w ramach kary. Nie wiedzieć jednak czemu, ktoś z nauczycieli pomyślał, że muszę poczuć nieco "szkolnego ducha" i jako kolejną odsiadkę - postanowił mnie wpakować na te śmieszne zawody naszej przodującej drużyny. Widziałam, że i trenerowi ten pomysł nie do końca przypadł do gustu, już po samym wzroku jaki we mnie wlepiał, gdy wsiadałam do tego piekielnego autobusu ze swoim plecakiem. Chociaż tyle dobrze, że wśród naszych Kotów mogłam znaleźć kilka bardziej przyjaznych dla mnie twarzy.
Nie trzeba chyba jednak ukrywać, że wymknęłam się z uszkodzonego pojazdu w jednej z pierwszych ekip, nie chcąc gnić na tym odludziu? To był jednak błąd, którego do dziś żałuję. Te kilka dni, spędzonych na ciągłej ucieczce i ukrywaniu się nie wpływały na mnie dobrze. Breckenridge mogło się jednak poszczycić kilkoma miejscówkami, które zapewniały względne bezpieczeństwo, nawet w tym koszmarze. Trafiłam też na kilka dobrych duszyczek, które widząc zmizerniałą nastolatkę nie krępowali się przed udzieleniem pomocy.
A podczas jednej z tych moich niewyparzonych wypraw, trafiłam na niego - Astera. I pierwszy raz mogłam rzeczywiście poczuć, ile siły może dać praca drużynowa.
Więc może... Nauczyciele rzeczywiście mieli rację?
Moja sielanka nie trwała jednak długo. Aster słabł w oczach, musiałam wyjść z naszej bezpiecznej kryjówki, znaleźć dla niego leki. W miasteczku panował jednak jakiś chory chaos. Wybuchy, krzyki, wystrzały... Okazało się, że w noc przed moją misją ratunkową ktoś napadł na okoliczny hotel. Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło - wewnątrz grupy hotelowej znalazłam jednego przyjaznego kota - Maxa, który przekonał mnie do pozostania w tym miejscu. Musiałam jednak odnaleźć jeszcze Astera. Gdy jednak wróciłam z lekami do jego domostwa - chłopaka już tam nie było...
I... Do dziś nie wiem co się z nim stało.
Dołączyłam jednak do nowo powstałego obozu. Pomagałam przy "przeprowadzce" do lepiej zorganizowanej siedziby mieszczącej się w centrum. Nie byłam w stanie fizycznie wziąć udziału w budowie fortyfikacji, jednak znajdywały się dla mnie lżejsze zadania - głównie skupiające się wokół pomocy w kuchni.
Gdy jednak wszystko się już uspokoiło a obowiązki domowe zostały uczciwie rozdzielone, dostałam możliwość pracy przy tych, którzy nie mogli Cię zawieść - zwierzętach. Dołączyłam do dywizji agrokultury, gdzie chyba... Nawet odnalazłam swoje miejsce. To właśnie tam spędzałam większość dni, tylko na krótkie chwile ponownie lądując jako pomoc kuchenna - w sytuacji, gdy akurat tam brakowało rąk do pracy.
Chyba nawet... Przywykłam do tej nowej rutyny.
Rodzice nie mieli wiele pieniędzy, wykazywali się wobec siebie przemocą, aż w końcu, gdy miałam 5 lat - zdecydowali się na rozwód.
W domu zostałam z ojcem, który wciąż nadużywał alkoholu, gdy matka - po prostu zniknęła z mojego życia. Czy odbiło to piętno na moim młodym umyśle? Nie mnie to oceniać.
Fakt był jednak taki, że... Już jako dziecko byłam pozostawiona sama sobie. Często wieczory spędzałam sama, próbując się wyżywić z resztek w lodówce, co uczyło mnie poniekąd dbania o siebie - choć działo się to w tak nieudolny sposób.
Szybko też zaczęłam wchodzić w pewnie nie najlepsze dla mnie środowiska. Odbijało się to na ocenach, frekwencji w szkole i atmosferze w domu, która coraz bardziej się napinała.
Brakowało mi pozytywnych wzorców w domu, więc popełniałam wiele błędów. Wcześnie zaczęłam wchodzić w różne używki - ale jednak z umiarem. Wolałam zostać z przemocowym ojcem, byle nie odrywać się od swoich znajomych. Nie ryzykowałam więc z sytuacją, w której ktoś miałby zainterweniować i przekazać mnie w pieczę rodzin zastępczych z dala od mojego środowiska.
A że to środowisko nie należało do najlepszych... Często kończyłam z kolejnymi godzinami spędzanymi w szkole w ramach kary. Nie wiedzieć jednak czemu, ktoś z nauczycieli pomyślał, że muszę poczuć nieco "szkolnego ducha" i jako kolejną odsiadkę - postanowił mnie wpakować na te śmieszne zawody naszej przodującej drużyny. Widziałam, że i trenerowi ten pomysł nie do końca przypadł do gustu, już po samym wzroku jaki we mnie wlepiał, gdy wsiadałam do tego piekielnego autobusu ze swoim plecakiem. Chociaż tyle dobrze, że wśród naszych Kotów mogłam znaleźć kilka bardziej przyjaznych dla mnie twarzy.
Nie trzeba chyba jednak ukrywać, że wymknęłam się z uszkodzonego pojazdu w jednej z pierwszych ekip, nie chcąc gnić na tym odludziu? To był jednak błąd, którego do dziś żałuję. Te kilka dni, spędzonych na ciągłej ucieczce i ukrywaniu się nie wpływały na mnie dobrze. Breckenridge mogło się jednak poszczycić kilkoma miejscówkami, które zapewniały względne bezpieczeństwo, nawet w tym koszmarze. Trafiłam też na kilka dobrych duszyczek, które widząc zmizerniałą nastolatkę nie krępowali się przed udzieleniem pomocy.
A podczas jednej z tych moich niewyparzonych wypraw, trafiłam na niego - Astera. I pierwszy raz mogłam rzeczywiście poczuć, ile siły może dać praca drużynowa.
Więc może... Nauczyciele rzeczywiście mieli rację?
Moja sielanka nie trwała jednak długo. Aster słabł w oczach, musiałam wyjść z naszej bezpiecznej kryjówki, znaleźć dla niego leki. W miasteczku panował jednak jakiś chory chaos. Wybuchy, krzyki, wystrzały... Okazało się, że w noc przed moją misją ratunkową ktoś napadł na okoliczny hotel. Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło - wewnątrz grupy hotelowej znalazłam jednego przyjaznego kota - Maxa, który przekonał mnie do pozostania w tym miejscu. Musiałam jednak odnaleźć jeszcze Astera. Gdy jednak wróciłam z lekami do jego domostwa - chłopaka już tam nie było...
I... Do dziś nie wiem co się z nim stało.
Dołączyłam jednak do nowo powstałego obozu. Pomagałam przy "przeprowadzce" do lepiej zorganizowanej siedziby mieszczącej się w centrum. Nie byłam w stanie fizycznie wziąć udziału w budowie fortyfikacji, jednak znajdywały się dla mnie lżejsze zadania - głównie skupiające się wokół pomocy w kuchni.
Gdy jednak wszystko się już uspokoiło a obowiązki domowe zostały uczciwie rozdzielone, dostałam możliwość pracy przy tych, którzy nie mogli Cię zawieść - zwierzętach. Dołączyłam do dywizji agrokultury, gdzie chyba... Nawet odnalazłam swoje miejsce. To właśnie tam spędzałam większość dni, tylko na krótkie chwile ponownie lądując jako pomoc kuchenna - w sytuacji, gdy akurat tam brakowało rąk do pracy.
Chyba nawet... Przywykłam do tej nowej rutyny.