Pełnia zdrowia
Plecak wojskowy, zestaw medyczny (5 bandaży jałowych, 2 plastry, środek dezynfekujący, 5 tabl. przeciwbólowych, 3 tabl. antybiotyku, ampułka środka uspokajającego), nóż kuchenny z grawerem, scyzoryk wielofunkcyjny, lekka kuchenka polowa, garnuszek stalowy, bidon metalowy z filtrem, 8 woreczków ziół i przypraw, śpiwór ocieplany, zapałki wodoszczelne (2 paczki), krzesiwo, peleryna przeciwdeszczowa, mapa Kolorado z notatkami, latarka czołowa + 3 baterie zapasowe, rękawice skórzane, zapasowa odzież (2 pary skarpet, 2 bielizny, ciepły sweter – wszystko w workach), chusta wielofunkcyjna, metalowa pałka, apteczka na rośliny lecznicze, notes i ołówek, 2 pułapki na drobną zwierzynę, buty trekkingowe z ukrytą kieszenią, pas z ładownicami, harmonijka ustna.
Aodhán nie odsunął się od razu. Leżał przez chwilę przyciśnięty do Haydena, czując, jak ten ciężko oddycha. Ramiona drżały, kark miał zlany potem, a ręce – mimo rękawiczek – oblepione krwią. Podniósł głowę dopiero, gdy upewnił się, że klatka piersiowa pacjenta unosi się równomiernie. Odetchnął płytko i westchnął przez nos, próbując zapanować nad narastającym w żołądku skurczem. To był cud. Cud złożony z morfiny, szczęścia i siły woli, której Hyde sam w sobie już chyba nie widział.
– Żyje. – Wyszeptał, nie wiedząc nawet do kogo. Do Malcolma? Do siebie? Do tej dziwnej, cholernie cichej siły, która trzymała ich przy życiu przez ostatnie miesiące?
Podniósł się powoli, prostując plecy, które piekły jak diabli. Poruszał barkiem, czując szarpnięcie w mięśniach. Patrzył, jak Malcolm zszywa ostatnią tętnicę – pewna ręka, mimo że przed chwilą drżała. Dobrze, że był. Bez niego… bez niego Hayden byłby trupem.
Sięgnął po nową gazę z pakietu leżącego na stole, przyciskając ją w miejsce, gdzie krew wciąż przeciekała przez stare warstwy. Podczas gdy Malcolm kończył szycie, Aodhán zaczął wyciągać z pudełka opatrunkowego większy bandaż elastyczny.
– Zaraz go zabezpieczę. – rzucił cicho, bardziej rzeczowo, próbując wrócić do procedury, nie myślenia. Gdy rana była zszyta, oczyścił ją raz jeszcze alkoholem – ostrożnie, z uwagą – a potem zaczął owijać całość bandażem, warstwa po warstwie, aż do samego uda. Krwawienie już się nie nasilało. To była dobra wiadomość.
– Trzeba będzie zmieniać opatrunki codziennie. I podać kolejne dawki antybiotyków. – Spojrzał w stronę regału, gdzie wcześniej zostawił buteleczki i tabletki.
Podszedł do prowizorycznego stołu z medykamentami. Sięgnął po jedną z sygnowanych buteleczek – antybiotyki w płynie, które wystarczyło dodać do wody. Do tego dołożył blister tabletek z pełnej apteczki i przełamał pasek na dwa, po czym wrócił do Malcolma, odkładając wszystko na stojak obok łóżka.
– Podamy mu rano i wieczorem. Jeśli przetrwa pierwsze 48 godzin bez gorączki, zaczniemy wygrywać. – W jego głosie była cisza zmęczenia, nie triumfu.
Uklęknął z powrotem przy łóżku i przyłożył dłoń do czoła Haydena. Było wilgotne, ale nie gorące. Jeszcze nie.
– Jesteś twardy, McGee. Nawet jeśli próbujesz umrzeć na siłę. – wymamrotał pod nosem, zanim spojrzał w górę na Malcolma.
– Dobra robota, Hopkins. Naprawdę dobra robota.
Nie powiedział tego często. Aodhán był wymagający i oszczędny w słowach, szczególnie gdy chodziło o kogoś, kto w jego oczach dopiero miał sobie zasłużyć na zaufanie. Ale teraz nie chodziło o politykę obozu ani o kwestie autorytetu. Teraz mieli człowieka na stole, który wciąż oddychał, mimo że szanse były przeciwko niemu.
– Masz coś na ręce. – dodał suchym tonem, wskazując Malcolma brodą.
Nie było sensu mówić nic więcej. Czekała ich jeszcze godzina sprzątania, dwie godziny czuwania. I całe dnie późniejszej rekonwalescencji. Ale pierwszy, najgorszy krok – ten już mieli za sobą.
@Malcolm Hopkins @Mistrz Gry Maggie