Pełnia zdrowia
wszystko i nic
“ Nie, nie jestem. Przysięgam. ”
Powiedział, a następnie uniósł ręce, by pokazać nieco lepiej przód swojego ciała. W ciemności nie było aż tak łatwo cokolwiek zobaczyć, ale Rio się starał. Nie miał na sobie żadnych śladów walki czy ugryzień, prócz oczywiście tych
zwykłych, wynikających z ich okoliczności. Rio daleko było do wyglądania tak, jakby właśnie wyszedł z pralni, ale zdecydowanie nie miał nigdzie otarć czy ugryzień. Po prostu źle się czuł, może zbyt dobrze jadł i jego żołądek nie był do tego przystosowany. Nie mieli jednak czasu, żeby o tym gadać.
Na huk, Rio schylił się na ułamek sekundy, jakby automatycznie chciał się gdzieś schować przed ewentualną strzelaniną. Jednak nikt nie strzelał do nich tu i teraz, raczej w tamtych okolicach, gdzie Marshall i Oli znaleźli kogoś w krzakach.
Prychnął pod nosem, mając nadzieję, że to
oni strzelali, a nie do nich, aczkolwiek jakiekolwiek strzały nie zwiastowały tutaj niczego dobrego. Byli wolni, zwierzęta nie poruszały się tak szybko, a co gorsza, wpadały w panikę — jak zleci się tutaj tabun trupów, to po prostu będą wystawieni jak wszystkie główne dania, plus przystawki na stole dziękczynnym.
Rio podbiegł do Gibsona, a jego popchnięcie w stronę pickupa potraktował niczym katapultę. Wsunął się szybko na siedzenie pasażera, bo... wiadomo. Raczej to Gibson nosi tutaj spodnie i on będzie prowadził.
Rio wyciągnął swoją broń, którą miał przy pasku, i sprawdził naboje i tak dalej, jak to uczyli go w akademii. Otworzył okno, by lepiej widzieć to, co było na zewnątrz. Przez sekundę myślał, czy może lepiej byłoby zasłonić, w razie jakby ktoś strzelał, ale chłodne powietrze też mu pomagało trzeźwiej myśleć.
“ Naprawdę, panie Gibson, musiałem zjeść coś nie tak, nie wiem. Nie jestem ugryziony... Wyjedźmy naprzeciw i sprawdźmy okolice, zanim wpakujemy w coś resztę. Tamten człowiek naprawdę wyglądał jak zwiadowca, plus uciekał. ”
Stwierdził, marszcząc czoło. Bał się pytać, jak dobrze Gibson strzela i radzi sobie w takich sytuacjach. Ewentualnie to on będzie osłaniał jego... i tyle.
Mona wyłoniła się z krzaków, jadąc na jednym koniu, a drugiego mając przywiązanego do siodła liną. Wyglądała na dosyć poddenerwowaną, przestraszoną podobnie jak wszyscy inni. Wymieniła spojrzenia z Marshall i innymi, których mogła dostrzec. Usłyszała wiadomość Jake’a, że jadą i że nie ma czasu. Podjechała szybko do ciężarówki, w której jechał Oliver i Marshall — jako iż Gibson porwał Rio i pojechał przodem, a Jake również popędził dalej, wymijając ową ciężarówkę.
Krzyknęła dziewczyna w nadziei, że Oliver usłyszy ją przez otwarte okno i odpowie na pytanie. Cyrk objazdowy się zbierał, jednak chaos sprawiał, że dziewczyna się jeszcze bardziej bała. Trzymała konia na wodzy, zestresowana, starając się go uspokoić.
Kolejny, w miarę prosty kawałek trasy był prawdziwą ulgą — jakby ktoś odsunął samochody na bok, dając kolumnie pas do rozpędzenia. I wtedy, zupełnie niepasujący do tej gładkiej rytmiki, na horyzoncie pojawił się pierwszy od dawna zakręt. Krótkofalówki zakrzeczały krótkim, spiętym komunikatem przez czyjeś zaciśnięte zęby: —
Teraz. — Głos na początku nie wydał się nikomu znajomy, dopiero po kilkunastu sekundach ciężkiej pracy neurony Langleya ulepiły z niewielkich fragmentów obraz łysola z zajazdu. Reszta kolumny dopiero zaczęła się zastanawiać, czy nie mylą dat — było przecież za wcześnie na Sylwestra — kiedy na milę przed nimi niebo zaczęło rozkwitać fajerwerkami: raz po raz wybuchały kolorowe pąki, barwy rozsuwały się jak płatki, a dalsze detonacje były jak echo czyjegoś chichotu.
Może to, że jechali jak ślimaki, ich uratowało. W ślamazarnym tempie, przez mgłę i reflektory, na środku drogi wyłonił się kształt — nienaturalny i zimny jak grot w łożu rzeki. Z bliska okazał się blokadą z kilkunastu wraków: zgrzebne sylwetki rozbitych aut, które nawet gdyby nie zderzyły się przy prędkości, i tak stanowiłyby pułapkę w tandemie z resztą. Miller zaczął zwalniać Humvee, sprawdzić, co to za przeszkoda — i właśnie ta zmiana prędkości była sygnałem, na który Tamci czekali.
Z różnych stron, zza porozrzucanych karoserii, poleciały w ich stronę
flary sygnałowe. Odbijały się od metalu, pisały po ciemności jak rozżarzone kredki, a potem upadały gdzieś tuż obok — mniej widowiskowo niż fajerwerki, ale bardziej brutalnie użyteczne: oświetlały rzeczy tak, żeby były widoczne jak na dłoni mimo mroku nocy. Z przodu, zza blokady, wychyliły się sylwetki — kilka, trudno powiedzieć ile — i wszystko, co potem nastąpiło, było sekwencją błysków i huków. Pierwsze pociski zgrzytnęły o pancerz, tańczyły po blachach jak kamyki po tafli jeziora, a potem, przy kątach i w szczelinach, zaczęły się wdzierać do środka: szkło roztrzaskało się w deszcz drobnych gwiazd, plastik eksplodował w papkę, blacha wygięła się i zakrzywiła jak naczynie pod wpływem gorąca.
Na krótką chwilę trudno było stwierdzić, co właściwie przelatywało obok Rio i Gibsona — czy to odłamki szyby, czy kawałek wycieraczki pędzący własną trajektorią, czy może drobiny skóry z tapicerki oderwane przez coś, co minęło ich o włos. Chris początkowo miał najwięcej szczęścia — widział niewiele poza kolejnym rozbłyskiem i taśmą świateł, które dołączały do petard na niebie. Mona i Jake stali jak kaczki wystawione na strzał: otwarte, bezbronne, migotliwe. Kule i odłamki świstały, gwiżdżąc w powietrzu; Jake miał wrażenie, że w ciężarówkę za nimi wbił się bełt z kuszy — tak gwałtowny i nieoczekiwany był impet uderzeń nad ich głowami. Ciężarówka oberwała mocniej niż Humvee, bo była wyższa — wszystko, co przelatywało „nad” pancernikiem, wchodziło prosto w kabinę kierowców, jakby grawitacja nagle zmieniła reguły.
Dźwięki następowały jedne po drugich, jakby ktoś odliczał kolejne stopnie zejścia w dół: nieuniknione i zimne. A potem Jake usłyszał coś z boku — dźwięk przesuwanego suwadła zamka czegoś z magazynkiem taśmowym, przeciągające się westchnienie broni jak kota żegnającego się z ciepłem pieca, nim ruszy na polowanie w chłód poranka. Gibson — który potrafił takie rzeczy rozpoznać na ułamek sekundy — wstrzymał oddech, bo wiedział, że zaraz nastanie chwila, kiedy metal zacznie śpiewać swą pieśń.
Landon zatrzymał Humvee na środku drogi nie wiedząc co zrobić z racji na chujową widoczność z wnętrza pojazdu i brak innych obserwatorów, a nawet tym pancernikiem przez taką blokadę się nie przepchnie. Mona zakręciła się w miejscu, ale ona sama lub też spłoszony koń pognał ją gdzieś pod kątem w bok. Rio z początku zasłonił głowę rękami, ale chwila wytchnienia miała nie nadjeść. Na szczęście zebrał się w sobie na tyle, że zamiast obsrać gacie o co trudno byłoby kogokolwiek winić w tej sytuacji, sięgał już po broń.
@Marshall Roosevelt
@Oliver Langley
@Jake Wilson
@Chris Winchester
@Mistrz Gry Maggie